wzniesione i przez sień wielką, zimną, za jedyny sprzęt mającą długie politurowane wieszadła, wchodzili prosto do ogromnego bawialnego salonu, w którym od lat już niepamiętnych, pani jenerałowa przesiadywała zwykle i odwiedzające ją osoby przyjmowała.
Był to salon bardzo obszerny, bardzo zimny i zupełnie prawie pusty, staroświeckie bowiem krzesła i taborety, które sztywnym szeregiem i w znacznych od siebie odstępach stały tam pod ścianami, były tak nieliczne, iż znikały prawie w ogromie przestrzeni. Cztery podłużne, kryształowe, przezroczyste okna, nie osłonięte by najmniejszym cieniem firanki, a wychodzące na ogromny, pusty dziedziniec, zalewały komnatę tę zimnem, monotonnem, białem światłem. Wysoki sufit nieodświeżany znać od czasów niepamiętnych, zczerniałym był prawie od pyłu, na starem jak świat obiciu, okrywającem ściany, błyszczały gdzieniegdzie na wpół starte złocenia i ciemniały jak wielkie plamy, różowe niegdyś, a teraz brudno popielate bukiety.
W głębi salonu, pomiędzy oknami stała szeroka i długa kanapa, starym żółtawym adamaszkiem obita. Przed nią umieszczonym był stół
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.