Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

Wraz z ostatnim wyrazem wydawanych przez panią domu rozkazów, Leokadya podniosła się z za krosien w całej wysokości swej smukłej postaci i sztywna, wyprostowana, z marmurowo nieruchomą twarzą, przechodziła przez salon.
— Leosiu! zawołał na nią zcicha Pawełek powstając z fotelu.
Nie odwróciła głowy. Żadnem słowem ani spojrzeniem nie dpowiedziała na wołanie brata i wyszła z salonu.
Pawełek stanął nad opuszczonemi przez siostrę krośnami i szklanny wzrok utopił w barwistym hafcie, na krośnach rozpiętym.
— Boże mój! szepnął, przez ile to lat, przez ile to już dni ta biedna Leosia haftuje tu już tak siedząc pod oknem i słuchając pisków tej starej czarownicy! Biedna siostra!
Leokadya wróciła do salonu i szła znowu ku krośnom. Pawełek drogę jej zastąpił i ujął rękę jej, która śniada, podłużna i delikatna, zimno i nieruchomie pozostała w jego dłoni.
— Obojętnie witasz mię, Leokadyo, zaczął z żalem Pawełek, a przecież dziś widzimy się pierwszy raz po dwuletniem rozłączeniu.
— Cóż ztąd? odparła Leokadya łagodnym lecz zimnym głosem, był przecież czas, w którym nie