— No, pokażę ja im teraz czy ja z tych samych Pompalińskich jestem czy nie z tych samych! czy z podlejszych jestem, czy ze szlachetniejszych!
I pokazał. Poczciwy swój dom drewniany, obszerny, ciepły i zaciszny, zwaliwszy, wybudował natychmiast grubą i wysoką trąbę murowaną, u szczytu zaopatrzoną w krzywą wieżyczkę, a wewnątrz zawierającą ni mniej ni więcej jak 550 wschodów, bardzo krętych i nadzwyczaj wązkich. W tej to trąbie, nazwanej przez ogół sąsiadów pałacem, wydał kilkanaście z rzędu bardzo świetnych balów, takąż liczbę niezmiernie sutych i tłumnych polowań, przyjął dwa razy z nadzwyczajną pompą trzech hrabiów, jednego księcia i jednego gubernialnego marszałka, odłużył się naprzód po szyję, potem po uszy, a potem aż po włosy i gdy mu już ani najmniejszy nawet czubek siwiejącej czupryny nie wyglądał z nad stosu powydawanych wekskli, dokumentów i innych tym podobnych skryptów, dostał ze zgryzoty ataku apoplektycznego i od czego był powinien przed kilku laty w onej oberży, smutnej pamięci zacząć, na tem wśród gruzów majątku i domowego szczęścia — skończył. Wkrótce po nim umarła i żona jego, której wspaniałe serce wszystkiemi siłami
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.