Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

cała się w otwarte zawsze przed nią ramiona, stojącej na ganku i wołającej ją na obiad Anielki lub cioci Maryni.
Ciocia Brygisia nie wtrącała się nigdy do niczego, co tyczyło się obiadu lub wieczerzy. Pozostawiała to siostrom, trzymając w zamian w ręku swem ster, tak zwanej męzkiej gospodarki. Jakkolwiek bowiem była w duszy poetką i jak ją siostry z pobłażliwym uśmiechem nazywały literatką, ciocia Brygisia była też kobietą bardzo praktyczną, była prawdziwą głową tego — Edenu. Tak, Eden to był istotny ta mała Bobrówka w głębi dolinki, wzgórzami przed światem ukryta. Nikt się tam nigdy z nikim nie kłócił, nikt krzywem okiem na nikogo nie spoglądał, nikt za niczem nie tęsknił i nikogo nie nienawidził. A wszystkiego tam było podostatkiem: wędlin wybornych, warzyw, owoców, pierników, konserw i makagigów.
Ale — Eden, jakkolwiek był Edenem, istniał przecież w tej stronie świata, która na ogół biorąc, żadnego wcale z Edenem podobieństwa niema. Dola ogólna różową swą lub czarną barwą zaprawia zwykle dole pojedyncze, choćby najcichsze, choćby najskromniej kryjące się w dolinach