Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

szarzejące mury, wznoszonego wciąż z mozołem a kosztem nadzwyczajnym małego Watykanu. Dziewięć ukończonych już wież i wieżyczek, strzelało ku niebu, a niżej nad ziemią wiły się pyszne, murowanemi słupami błyszczące sztachety, okrążające dokoła podwórza pałacowe, ogrody i parki, które to ostatnie jakkolwiek nie miały jeszcze czasu stać się starożytnemi, jakość swą wynagradzały sowicie ilością, albowiem posiadały, nie wiem z pewnością ile, ale bardzo coś wiele morgów kwadratowych obwodu.
Bryczka Pawełka podjeżdżając pod ściany pałacu onego, który zdala, wśród lekko tylko wzgórzystej okolicy miał pozór wyniosłej góry, wyglądała przy nim tak drobniuchną i zaledwie dostrzegalną, jak mała muszka przybiegająca pod stopy Himalai. Dostrzeżoną snać jednak została przez osoby znajdujące się we wnętrzu ceglanego olbrzyma, zaledwie bowiem Pawełek miał czas wyskoczyć z bryczki i wejść na wysoki, marmurem i złoceniami zdobny perystyl pałacu, wybiegł naprzeciw niego człek jakiś o twarzy wielce poważnej, a więcej jeszcze stroskanej i zniecierpliwionej. Był to pełnomocnik hrabiów; traktujący wtedy właśnie z izrelskimi faktorami