Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/293

Ta strona została uwierzytelniona.

tych na oścież drzwi stajni, z szerokiemi ramionami swemi, długą, kościstą twarzą, ręką swą dużą, kościstą, czerwoną, rozwijał w całej długości wielki bat furmański, aby zamaszyście przerżnąwszy nim powietrze, tryumfująco potem spojrzeć na idącego z nim w zawody młodego stangreta, nie można było powstrzymać się od myśli, że tak właśnie, a nie inaczej, wyglądać musiał poczciwy, barczysty i kościsty pradziad flisak, gdy stojąc na przodzie wiciny, rozbijał fale rzeczne ogromnym rudlem i śmiejąc się do towarzyszy swych, wołał z całego gardła: ho ha! hej, hoha!
— Wyżej paniczu! szerzej paniczu! silniej, silniej paniczu! śmiejąc się serdecznie, wołała do młodego hrabiego otaczająca go liczna drużyna stangretów i stajennych posługaczy.
— Paniczu! paniczu! mój mi się rozchorował, a ja na doktora i na lekarstwo dla niego nie mam! zapiszczała mu za plecami wiejska jakaś baba.
— Paniczu! mnie pan rządca konia zajął w szkodzie i nie oddaje! kłaniał mu się do stóp wieśniak w sukmanie, z dziedzicznej jego Malewszczyzny przybyły. Dwoje czy troje dworskich dzieciaków stało tuż przy nim i niecierpliwie