stej wody po kisielu, rozluźniającej znacznie węzły pokrewieństwa z „najdroższą babcią“ zasępiło oblicza pań Sylwii i Romanii, mgłą lekkiej melancholii. Pomimo jednak lekkiego draśnięcia tego, które niemniejszą zapewne na sercach ich wyryło szramkę, jak na twarzy ich matki wczorajsze draśnięcie złośliwej broszy, — tkliwe te wnuki niewdzięcznej niekiedy babki, usadowiły dzieciny swe u jej kolan, w tak artystyczny i mistrzowsko wystudyowany sposób, że ze złożonemi rączętami, z twarzyczkami wzniesionemi ku żółtszej dziś, niż kiedykolwiek twarzy jenerałowej, wyglądały one jak grupa cherubinów z nadprzyrodzonem zachwyceniem wpatrujących się w oblicze Pana nad Pany.
Po wzroku Woryłły widać było, że radby on był wielce syna swego z grupy tej wyłączyć i ku sobie przywołać, ale wzrok ten spotykał się wciąż z oczami rozumnej Sylwii i w zniechęceniu smutnem ku ziemi opadał. Wkrótce zresztą, dla naprężonej tej nieco sytuacyi i urywającej się co chwilę rozmowy, nadeszła dywersya i pomoc w postaci nowo przybywających gości. Byli nimi dwaj młodzi Kniksowie, synowie pani Żulietty, a bracia trzech sióstr: Sylwii, Romanii
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/313
Ta strona została uwierzytelniona.