z gorliwością godną, lepszego powodzenia, zabrali się do dyssekowania kogucich szkieletów. Końcem końców, głodnymi byli, a niezmiernie nizka temperatura mieszkania, nadwerężając giętkość i siłę ich palców, utrudniała robotę. Skrzypiały noże, uginały się widelce, kości kogucie, przykryte cieniutką zaledwie, a od przepalenia rudawej barwy skórą, wyskakiwały z pod uciskających je narzędzi ze swawolą nieposkromioną i wyprawiały na talerzach godne podziwu skoki i harce. Woryłło pierwszy porzucił niewdzięczne zadanie, po nim złożył swój nóż i widelec hr. Cezary.
— Pan hr. nie je? z szyderskim nieco uśmiechem na dobrodusznych wargach, zagadnął sąsiada swego Woryłło.
— Kiedy pieczyste to bardzo... twarde! najzupełniej dobrodusznie odparł hrabia... wszystko mi jedno zresztą.. nie jestem głodny...
— A to szczęśliwie! obracając się do Pawełka sarknął szlachcic, bo co ja to powiem otwarcie, że zdycham z głodu...
Cezary jednak mówił prawdę. Nie myślał on w tej chwili bynajmniej o jedzeniu. Delicya która półmisek z pieczystem usunęła od siebie lek-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/352
Ta strona została uwierzytelniona.