kiem skinieniem ręki i nie jadła wcale, wyciągnęła teraz rękę po karafkę z wodą i nalewała ją sobie do szklanki. Gdy to czyniła, przed oczami młodego hrabiego mignęło parę razy, raz po raz, przysłonione gazowem skrzydłem białe jak alabaster jej ramię. Młody hrabia wpatrzył się w to arcydzieło natury tak uporczywie, że nie zauważył znowu starego Ambrożego, który po odebraniu od gości talerzy z koguciemi kośćmi i obdzieleniu ich innemi, roznosił do koła stołu inny znowu półmisek. Na półmisku tym piętrzyła się legumina bardzo smaczna, jakkolwiek niewybredna bo nosząca nazwę: kartofli w mundurach. Tu nastąpiła inna znowu, jakkolwiek dziwniejsza jeszcze może niż z koguciemi szkieletami awantura. Kartofle były bardzo gorące a goście okrótnie głodni. Głodne usta gości stykając się z gorącemi kartoflami, poczęły parzyć się niemiłosiernie i pomimo wszelkich usilności woli, sykać i dmuchać. W dodatku, aby spożyć leguminę tę, trzeba było wprzódy ogołocić ją z munduru. Dokonać tego nie podobna było inaczej, jak za pomocą białych paluszków dam i również prawie białych, bardzo wypieszczonych palców panów. Parzyły się tedy usta, piekły się, a co gorsza, brudziły się
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.