— Pan hrabia Pompaliński przebaczyć raczy, że go tak źle uczęstowałam... chi, chi, chi!
Hr. Cezary Pompaliński podnosi się nawpół z krzesła, kłania się i mówi z nadzwyczajnem zmięszaniem.
— I owszem... nic nie szkodzi... wszystko mi jedno... bardzo mi przyjemnie...
Przy ostatnim wyrazie wzrok jego oszklony już lekką mgłą rozmarzenia, spływa znowu na zwinięte skrzydło sąsiadującego z nim anioła i na białą jak alabaster jego (skrzydła) zawartość.
Jenerałowa szybko bardzo zrywa się ze swego krzesła i wołając: proszę państwa do salonu! proszę! proszę! drobniutkim kroczkiem opuszcza jadalną salę.
Wielkie suwanie krzesłami, szelesty jedwabiów, ciche jęki zgłodniałych piersi, cichsze jeszcze szepty i ponowne trzęsienia się od chłodu, poczem panowie podają ramiona swe paniom, (hr. Cezary bez najlżejszego już namysłu podaje ramię Delicyi) i parami wszedłszy do bawialnego salonu zatrzymują się na samym jego środku, rozłączają się, oddają sobie wzajemne ukłony
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/357
Ta strona została uwierzytelniona.