Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.

wieszonej. Był to jedyny oświetlony kąt pokoju; dalsza głębia jego nurzała się w ciemniach wśród których widać było ciemny, nieruchomy profil Leokadyi, siedzącej u jednego z okien, u drugiego zaś wielką klatkę, kołyszącą się pod uderzeniami skrzydeł rozbudzonej ze snu papugi.
Twarz za to i postać jenerałowej, zwiniętej nakształt kłębka w kącie kozetki, złotawo oświetloną była blaskiem palącej się u obrazów lampy. Na czole jej i w koło ust wiło się i falowało mnóstwo zmarszczek, żółte powieki drżały nad palącemi się źrenicami; lśnił i połyskiwał na szyi jej złoty łańcuch, a bransolety okrywające ramiona dzwoniły jak łańcuchy.
Wiodła ona jedną ze zwykłych swych rozmów z papugą. Obelgi rzucane na ludzi sypały się z ust jej z ostrym, przeciągłym chichotem, podchwytywał je ptak, powtarzał i piskliwemu śmiechowi swej pani wtorował długim, zanoszącym się śmiechem. Przez dobry kwadrans wielka, wysoka komnata pełną była tej dzikiej, ponurej wrzawy i nic w niej innego słychać nie było, jak lecące od kozetki do okna i od okna do kozetki wyrazy: ludzie są głupi, głupi! obłudni! chciwi! podli!... Nakoniec, niby ostatni akord