Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/362

Ta strona została uwierzytelniona.

Leokadya, przeszła zwolna przez pokój i ze złożonemi na kolanach rękami usiadła na taborecie w pobliżu kozetki stojącym. Teraz, blask lampy ukazał i jej twarz bardzo bladą, z pochylonem czołem i spuszczonemi powiekami i srebrzył zmięszane z kruczemi siwe jej włosy.
— Niech panna podniesie oczy i spojrzy na te obrazy... zaczęła jenerałowa, a głos jej daleko był mniej ostry i przenikliwy niż ten jakim przemawiała zazwyczaj.
Leokadya, nakształt niewolnicy przyzwyczajonej do machinalnego prawie spełniania udzielanych jej rozkazów, podniosła powieki i suchy, szklisty wzrok zwróciła we wskazanym jej kierunku.
Jenerałowa milczała. Po wązkich i drżących trochę jej ustach wił się dziwny jakiś uśmiech, jadowity i zarazem bolesny. Wyciągnęła nakoniec chudy, żółty swój palec w stronę obrazów i mówić zaczęła:
— Niech panna dobrze tylko przypatrzy się temu obrazowi co wisi po samym środku! jak tam wesoło być musi i ciepło w tym pokoiku takim pełnym ludzi! pełnym! pełnym! prawda? co? czy panna tego nie czujesz jak tam wesoło! czy