panna nie słyszysz jak tam ludzie rozmawiają i śmieją się, a na tym kominie ogień trzaska a tam panienka pięknie na fortepianie przygrywa i dzieciaki tańczą, krzyczą, hałasują! Och! co to za gwar, co to za hałas i... tak tam cicho, cichuteńko, za oknami wiatr wyje.... śnieg wali a oni sobie ani dbają... dobrze im! dobrze! czy panna patrzysz na ten obraz?
— Patrzę, pani! szepnęła Leokadya. Patrzała w istocie na obraz jej wskazywany. Przypatrywała mu się tak po raz setny może, wzrok jej przecież, pod wpływem słów jenerałowej tkwił w nim zawsze jednostajnie nieprzepartą siłą.
Jenerałowa mówiła dalej.
— A czy panna wiesz kto są ci ludzie co tu na tym obrazku siedzą sobie przy kominie.... i uśmiechają się do siebie... wiesz panna?
Tu podniosła w górę palec, ten właśnie na którym połyskiwał samotny ów pierścień ze łzą brylantową i wymówiła zniżonym głosem:
— To mąż i żona! słyszy panna! mąż i żona!
Głos jej nie był już ani trochę piskliwym ni ostrym, możnaby go było prędzej nazwać uroczystym.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.