śnego uśmiechu, o którym mówiła jej matka, rozlewał się wyraz smutku.
Co ci jest? powtarzała Żulietta, wyglądasz mi tak smutnie jakoś! czy może cóś się stało, o czem ja nie wiem? czy przed pożegnaniem może powiedziałaś cóś hrabiemu, co mu się niepodobać mogło i lękasz się teraz, aby się tem nie zraził? powiedz! powiedz! wszystko jeszcze da się naprawić! od tego ja jestem! może on pomagając ci wsiadać do karety, powiedział cóś, z czego złe wnioski snujesz?...
Delicya mocniej przytuliła się do piersi swej matki i z za łez patrząc na nią, więcej jeszcze zmięszanym niż smutnym wzrokiem, szepnęła:
— Nie mameczko najdroższa, nie! tylko... on,.. taki brzydki i taki jakiś... śmieszny!...
Pani Żulietta uśmiechnęła się z widocznem uczuciem ulgi i końcami białych swych palców, bledszy jak wprzódy policzek córki swój popieściła.
Nastraszyłaś mię, Delciu! myślałam że zaszło cóś ważnego! Czyż doprawdy znalazłaś hrabiego tak brzydkim!
— Ach tak, moja mamo, tak! szeptem potwierdziła Delicya.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/372
Ta strona została uwierzytelniona.