Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/411

Ta strona została uwierzytelniona.

jemności... ja nie wiem... ja nie wiem, coby się ze mną stało...
Mówiąc to, był tak blady i oczy mu tak gorączkowo błysnęły, że Pawełek przeląkł się prawie.
— Jeżeli tak, Cezary, zaczął bez cienia żartu w głosie, pakujmy się natychmiast i tejże nocy wyjeżdżajmy do Warszawy... Masz, widzę, ogromną skłonność do pokochania panny Delicyi, a... nużby ona cię nie pokochała? Uciekaj tedy póki czas...
Cezary uśmiechnął się dziwnie jakoś, powstał z krzesła i stając przed towarzyszem, rzekł głosem tłumionym i od wzruszenia i od zmięszania.
— Mój Pawełku! ja za nic nie pojadę... nie mógłbym... wiesz? ja ją kocham! ona taka śliczna i taka dobra i taka miła... i wszystkich ich tam ja, mój Pawełku, pokochałem... W jej matce znajdę matkę, w jej braciach... braci... bo mój Pawełku, sam powiedz... Tu zniżył głos i dodał raptem prawie:
— Powiedz! czy ja miałem matkę? czy ja miałem brata?... czy kiedykolwiek... ktokolwiek... był dla mnie...