tytułowa karta oświetlona jaskrawo wahała się czas jakiś w powietrzu, za nim wielkie czarne litery, składające uczoną nazwę jakąś, zaświeciły z kolei jaskrawo i opadły jedna po drugiej na stos nagromadzonych popiołów. Adam Kniks patrzał na to dzieło zniszczenia uparcie i bez zmrużenia powieki. Czerwone błyski ognia igrały po gęstych nieruchomych bruzdach wielkiego jego czoła i przeglądały się w zapadłych, smutnych, szklistych źrenicach. Szeptał cóś niedosłyszalnego i załamał ręce, gdy Delicya mimowoli jakby, ująwszy rękę hrabiego, wraz z nim, zbliżyła się ku kominkowi i dłoń swą łagodnie na ramieniu ojca złożyła.
— Ojczulku! szepnęła.
Z ciężkością jakby, oderwał wzrok od płomienia i zwrócił go na podniesioną ku niemu białą, łagodną, anielsko w istocie piękną w tej chwili twarz córki.
— Aha! rzekł zwolna i powiódł ręką po czole, jakby sobie przypominał o czemś, to ty Delciu!! mówił dalej i coraz już prędzej. Przyszłaś znowu do mnie! to dobrze! tylko widzisz, u mnie tu smutno... ja jestem bardzo... bardzo smutny... wszędzie smutno! bieda!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/430
Ta strona została uwierzytelniona.