osunął się na krzesło przy stole stojące, twarz oparł na obu dłoniach i westchnął tak głęboko, przeciągle, z takiem jakiemś ciężkiem wewnętrznem łkaniem, iż zdawać się mogło, że wraz z tem westchnieniem dusza jego śmiertelnym bólem rozebrana, uleci mu z piersi.
Delicya i Cezary weszli do jadalnej sali z takim wyrazem na twarzach, jakby przed chwilą stali oboje nad śmiertelnem łożem kogoś bardzo im drogiego. Młody hrabia drżał cały ze wzruszenia, Delicya patrzała na niego dziwnie miękko i przyjaźnie.
— Jaki pan jesteś dobry, panie hrabio... szepnęła.
Zwrócił się ku niej i stłumionym głosem zawołał:
— O nie! to pani jesteś dobrą jak Anioł... Jak pani kochasz swego... zacnego ojca!
— Cóż w tem dziwnego? smętnie uśmiechnęła się dziewica, my się wszycy w rodzinie kochamy bardzo... a ojciec był dla nas tak dobrym zawsze... tak czułym... Możnaż o tem zapomnieć? Ale pan, panie hrabio... ja dziś, doprawdy... dwa razy większą mam przyjaźń dla pana niż przedtem...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/436
Ta strona została uwierzytelniona.