Nazajutrz tedy z chmurnem czołem i postawą tak zmieszaną i nieśmiałą, jakiej od kilka dni już nie miał, Cezary wchodził do Białowzgórskiego salonu. Na pierwsze jego o wyjeździe do Warszawy napomknienie, p. Żulieta zbladła i gniewnie sobie usta przygryzła. Z nadzwyczajną jednak przytomnością umysłu, wnet się ozwała:
— Jakże się to pomyślnie dla nas składa! My z Delcią i z Henrykiem wybieraliśmy się też do Warszawy... Nie mogę przecież kupować wyprawy dla mojej córki w tutejszych miasteczkach... będziemy więc z kochanym panem Cezarym podróżowali razem...
Uszczęśliwiony wiadomością tą, która oszczędzała mu boleści rozstawania się z narzeczoną, Cezary odjechał wkrótce, aby przygotować się do jutrzejszej podróży. Zaledwie zaś wyszedł za próg, p. Żulieta porwała się z kanapy i poczęła gorączkowym krokiem przebiegać salon.
— Familia! wołała, kochana familijka, przywołuje go już do siebie! zawsze lękałam się aby to nie nastąpiło! Ludzie ci dumni są jak szatani i małżeństwo hrabiego z moją córką uważają za mezalians! najlepszy to chłopiec pod słońcem, ale czy można ufać sile jego charakteru? gdzie tam!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.