Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/457

Ta strona została uwierzytelniona.

z teką wypchaną rysunkami pod ramieniem, po cichych a nizkich ukłonach, wysuwał się za drzwi. Zdawać się mogło na pozór, że stary hrabia przypatrywał się tym śladom i pamiątkom chwalebnie a pracowicie przepędzonego ranka. Byłto przecież tylko pozór, który znikał po bliższem przyjrzeniu się wyrazowi jego twarzy, W oczach jego nie świeciło żadne uczucie, żadna myśl wyraźna nie malowała się na czole, białe chude ręce, bezwładnie spoczywały na poręczach fotelu. Po chwili, dzwonkiem na biórze stojącym przywołał kamerdynera swego, który wiedząc już snać o co chodziło, przybliżył się i podał mu swe ramię. Stary hrabia wsparty na najemnem tem ramieniu, z ciężkością przebył całą długość pokoju i zajął zwykłe miejsce swe przy malachitowym kominku. Wkrótce nogi jego owiniętemi były jak zazwyczaj grubemi zwojami flaneli do lamparciej skóry podobnej, a spracowany i pracą znużony pan, z lekkiem westchnieniem ulgi, rozciągnąwazy się na długim, nizkim fotelu, przymknął nieco powieki, jak zdawaćby się mogło komuś co nań patrzył, dla tego głównie, aby na chwilę przynajmniej przestać patrzeć na świat i wszystko co na nim żyło i było.