Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/458

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie długo przecież trwała chwila ta spokoju i ukojenia. Kamerdyner zaanonsował jw. hrabiego Augusta Pompalińskiego. Hr. Światosław wyrzekł zwykłym swym, zimnym głosem: prosić! i tylko po pewnem lekkiem bardzo, nerwowem drgnięciu otwierających się jego powiek, poznać można było iż nadchodząca wizyta, nie sprawiała mu najlżejszej przyjemności.
Dnia tego hr. August inaczej wcale wyglądał niż wtedy, gdy za mojem łaskawem pośrednictwem, czytelnik miał zaszczyt poznać go po raz pierwszy. A naprzód nie miał on na sobie archeologicznego munduru, co jedno już stanowić mogło nie mylną oznakę, iż nie chodziło tym razem o żadną radosną i tryumfalną uroczystość rodzinną. Co więcej, ubiór hrabiego z bardzo wykwintnych zresztą materyałów sporządzony, taki miał zupełnie pozór, jak gdyby go hrabia przywdziewał pośpiesznie, niedbale, z roztargnieniem, z myślą zwróconą ku jakiemuś dalekiemu, a ciemnemu punktowi. Ciemny ten punkt jakiś, który widocznie pojawił się był na wiecznie dotąd pogodnym horyzoncie życia hr. Augusta, odźwierciedlił się też i w oczach jego, czyniąc je mniej wesołemi, bardziej jakby nieśmiałemi niż zwykle. Gdy