Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/459

Ta strona została uwierzytelniona.

przebywał pokój, aby zbliżyć się ku siedzącemu u kominka bratu, chód jego nie odznaczał się tą pewnością siebie, tą kawalerską prawdziwie swobodą i, rzec nawet można, zamaszystością, która wśród otaczającej go ludności wielkiego świata, nadawała mu piętno pewnej, dość wybitnej oryginalności. Owszem, dnia tego kroki hr. Augusta ciche jakoś były, nierówne, przytem i gęste faworyty jego, zamiast jak zwykle bywało, symetrycznie a wspaniale rozkładać się w kształt wachlarzy, zwisały po obu stronach pulchnych policzków, niby niedbale przez ogrodnika opatrzone gałęzie płaczącej brzozy, a wśród gęstej, czarnej jak węgiel czupryny, ukazywały się tu i owdzie, niewidzialne dotąd a wielce kompromitujące srebrnawe pasemka, smutne świadectwa roztargnienia, z jakiem dnia tego, hrabia spełniać musiał czynność zabarwiania tej części swego organizmu.
Tak, hr. August był widocznie zmartwionym i stroskanym, srodze stroskanym. Zdawać się też mogło, że do niezwykłego mu moralnego nastroju tego, mięszało się dziś także w mocnej dozie, zmięszanie. Ostatnie to uczucie silniej nawet niż smutek i troska, wybijało się na powierzchowność