lepiej od ciebie, cher papa, czego wartą jest sztukamięsa bez ostrego sosu, poncz bez dobrego rumu, koń bez silnych nóg, sztos bez śmiałego partnera i kraj — bez pięknych kobiet. Ale — wracam do niespodzianej mej bytności we Florencyi. Nie mam cienia innych suchot, prócz chwilowych, jak ufam, suchot kieszeni. Poprostu, jadąc do Londynu i po drodze zatrzymawszy się w Hamburgu, spotkałem przy trente et quarente, Jasia Rondondońskiego, poznaliśmy się bliżej, polubiłem go, a że jechał do Włoch i ja się z nim zabrałem. Dla czegóżby nie, zresztą? podróż wabiła, a towarzystwo miłego chłopca, było jedną jej więcej przyjemnością. Widzę, cher papa, jak czytając o nowym towarzyszu moim, mówisz z niezadowoleniem: Rondondoński, mais c’est de la roture! c’est un homme de rien! Być może! ale taka już moja natura, że jest mi to zupełnie, najzupełniej obojętnem czy kto pochodzi ad Adama lub Bartka, czy w herbie ma orła lub dudka. Byleby był miłym i wesołym towarzyszem — niczego więcej od niego nie wymagam i z pewnością nie zapytam go nigdy, czy miał prapradziada i kto jego matkę urodził. Bo koniec końcom, pardonnez moi, cher papa, ale rozsądkiem moim, rzecz tę rozwa-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/471
Ta strona została uwierzytelniona.