Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/487

Ta strona została uwierzytelniona.

panującej i głębokiej nikczemności jej bliźnich; czarna brew jej drgnęła, piękne usta wykrzywiły się zlekka i nie odrywając oczu od drukowanych żółciowych plotek synogarlicy, zapytała tonem który we wszelkim innym razie, mógłby ujść za gniewny i opryskliwy, w tym wszakże razie był jednym dowodem więcej nadzwyczajnego pogrążenia się gorliwej czytelnicy w sprawach i medytacyach duchowych i wzniosłego jej wstrętu do widoków i zajęć nastręczanych przez tak nienawistną dla synogarlicy rzeczywistość.
— Co tam, Aloizo? dla czego mi przeszkadzasz?
Aloiza z większą jeszcze jak wprzódy nieśmiałością, zapytanie powtórzyła. Parę minut upłynęło zanim hrabina zdecydowała się na chwilowe rozłączenie się z synogarlicą, a spojrzenie w oczy obrzydłej rzeczywistości, mającej stanąć przed nią w postaci jej syna.
— Prosić! wymówiła nakoniec i włożywszy w książkę zakładkę z mikroskopijną a kunsztownie wykonaną kopiją Madonny z rybami, oparła się o tylną poręczę fotelu i wzrok w przeciwległych, do salonu wiodących drzwiach utkwiła.
Jakim był wyraz wzroku tego, którym zmartwiona i rozgniewana matka przywitać miała