Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/541

Ta strona została uwierzytelniona.

Powstał z klęczek, przesunął dłoń po czole i wyjąkał.
— Henryku! panno Delicyo!... czy mam was pożegnać? Nie! zawołał nagle, nie! wy mię kochacie i jesteście tacy dobrzy... Wy zrozumiecie że to nie moja wina... że ja sam jestem bardzo... bardzo nieszczęśliwy!...
Zdawało się że ten wybuch młodego człowieka tak szczery i tak gwałtowny, zmiękczył nieco i na korzyść jego wzruszył srodze zranioną w dumie swej rodzinę. Henryk uścisnął mu rękę w smutnem milczeniu, a p. Żulieta po chwilowym namyśle, łagodniej już nieco i spokojniej rzekła:
— Wybacz panie Cezary, ale powiem ci, że w tem co nas spotkało, jest dużo twojej winy...
— Mojej! krzyknął Cezary z przestrachem.
— Tak, twojej. Gdybyś bowiem miał więcej odwagi i stanowczości charakteru, familia twoja postępowałaby z nami wcale inaczej. Czyż pan sądzisz że ja nie wiem o tem, iż tak matka twoja jak brat, powinni byli już oddawna, według tego jak powszechnie dzieje się na świecie, oddać nam wizytę i starać się o zabranie z nami znajomości? Czy kto z rodziny pańskiej raz choćby ukazał się