Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/561

Ta strona została uwierzytelniona.

Ależ to, mon cher, widoczna łaska Boska dla Ciebie...
— Mówisz jak dziecko, Guillaume, z wyraźnie już gniewnem syknięciem i przypodnosząc się nieco na szezlągu, rzucił Mścisław, nie wiesz chyba, jakie są procedencye tej... panny?
— Tra, la, la! zanucił Wilhelm, wiem, wiem, że niema ona żadnego prapradziada i że nikt wcale ją nie rodzi! Ale mój drogi, zdaniem mojem, każda kobieta piękna i miła, jest kobietą doskonale urodzoną...
— Jesteś egoistą, Guillaume! Mówisz o tem tak lekko dla tego, że cię to osobiście nie dotyka. Jestem jednak pewny, że ani sam nie uczyniłbyś nic podobnego, ani byś bratu swemu, gdybyś go miał, nie pozwolił...
— Pewność twoja, mon cher, nie posiada żadnych podstaw, przerwał śmiejąc się Wilhelm, ale mniejsza o to! Kryminalna ta sprawa biednego Cezarego, a o niej odkąd przyjechałem do Warszawy ciągle i od wszystkich słyszę, zaczyna mię już nudzić. Wolałbym o wiele zapoznać się z istotą czynu, będącą powodem i główną treścią tej sprawy. Ma to być jak mówią istota prześliczna! Ale jak tu duszno u ciebie, Mścisławie! Ani krzty powietrza!