— Duch pana, mówiła Delicya nie podnosząc wzroku i z uśmiechem, który teraz rzewny wyraz nadawał purpurowym jej ustom, duch pana pojawiał się przedemną w postaci takiej...
Wilhelm siedział już nie na fotelu, lecz na kozetce i w obu dłoniach swych trzymał nie opierającą mu się więcej, bezsilną jakby rękę Delicyi.
— Pani! mówił stłumionym głosem, co to znaczy? au nom du Ciel, wytłómacz mi to pani! obawiam się zrozumieć zbyt wiele!... Od ośmiu miesięcy, mówiłaś pani... a więc od ośmiu miesięcy myślałaś o mnie nie znając mię, a ja... szalony goniłem po świecie za szczęściem... Ale ja może mylę się... powiedz pani, czy mylę się...
— Nie, szepnęła Delicya i zasłaniając twarz ręką, chciała powstać i uciekać. Ale ręka jej znalazła się w silnem acz miękkiem ujęciu dłoni Wilhelma... uczuła się opasaną jego ramieniem, a w uchu jej dźwięczał szept jego stłumiony wzruszeniem szczerem i namiętnem.
— Więc myślałaś o mnie nie znając mię... tęskniłaś za mną nie widząc mię nigdy... rzecz niesłychana! nigdy w życiu nie doświadczyłem niczego podobnego! nigdy też żadna w świecie kobieta nie wywarła na mnie takiego wrażenia, jak ty.... Delicyo!
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/597
Ta strona została uwierzytelniona.