twarzy, oddech zdawał się wcale nie poruszać piersią. Był to spokój grobowy. Była to rozpacz paraliżująca wszystkie władze ciała i ducha. Pomiędzy trojgiem istot tych, trwało przez chwilę ciężkie, dręczące milczenie. Przerwał je szelest jedwabi i szmer drzwi otwierających się teraz zupełnie, a od kilku chwil na wpół otwartych. Do salonu, krokiem poważnym, zbytecznie może traicznym, weszła p. Żulieta. Twarz jej była poważna także, blada i smutna.
— Panie hrabio, wyrzekła zwracając się do Wilhelma, słyszałam wszystko!
— Pani! odparł Wilhelm z głębokim ukłonem, poczytuję sobie za szczęście i zaszczyt, słowa moje przed panią powtórzyć!
— Panie hrabio! mówiła dalej p. Żulieta poważnym zawsze i smutnym, acz łagodnym głosem, jako matka Delicyi, pozwalam sobie powiedzieć, że przyjąłeś pan na siebie odpowiedzialność za szczęście mej córki...
— Pani! przerwał Wilhelm, zostałem podbity przez pannę Delicyą od pierwszej prawie chwili poznania... a gdzie jest miłość, tam musi być szczęście...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/600
Ta strona została uwierzytelniona.