Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/603

Ta strona została uwierzytelniona.

hrabio! przebacz! i pozostań przyjacielem naszym! wszystko co tylko przyjaźń prawdziwa...
Przerwał jej mowę żywy gest Cezarego.
— Pani, rzekł, nic więcej uczynić nie mogę i nie chcę, jak pożegnać panią...
Wyrzekł to z dziwną powagą i również poważnie skłonił się przed panią Żulietą. Raz jeszcze jednak zwrócił głowę w stronę kędy stała Delicya i oczami poszukał jej wzroku. Dziwny uśmiech przesunął się mu po bladych wargach. Wzrok Delicyi bowiem, zalękniony jeszcze i trochę zawstydzony lecz coraz już promienniejszy podnosił się nie na niego, lecz... na nowego narzeczonego.
Bardzo powoli lecz z podniesioną głową i nieruchomą jak marmur twarzą, Cezary zstępował ze wschodów hotelu. Przed bramą stało eleganckie tilburi i parskał prześliczny koń hr. Wilhelma. Cezary pozbawiony jakby sił, oparł się ramieniem o róg bramy i niemym gestem przywołał stojącą w pobliżu dorożkę.
— Gdzie mam jechać? zapytał dorożkarz.
Cezary nie zaraz usłyszał to pytanie.
— Do pałacu Pompalińskich, odpowiedział w końcu, jakby gwałtownie wyrywając się ze swej martwoty i znowu dziwny nieokreślony