Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/635

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu uśmiechnął się Pawełek i powstając położył znowu dłoń na ramieniu towarzysza.
— Ale nic na świecie nie ginie, mój Cezary i żadna przyczyna bez skutku nie pozostaje. Porwałeś się i ryknąłeś jak lew, ale pochyliłeś się znowu i zapłakałeś jak dziecko. Inaczej być nie mogło. Lecz trwać to powinno, trwać to musi chwilę tylko. Powstaniesz znowu Cezary i pójdziesz drogą twoją wielką i jasną....
Cezary siedział już teraz wyprostowany z pałającem okiem, i w silnym uścisku trzymał dłoń przyjaciela.
— Jaką jest ta droga? gdzie jest ta droga? zawołał. O, mój Boże, zdaje się że widzę ją.... przed oczami staje mi stary Kniks... ten człowiek obłąkany z miłości dla ludzi... zdaje mi się że w uszach brzmią mi słowa, które do mnie mówił....
— Wiem, rzekł Pawełek, mówił ci on, że Pompalińscy nigdy nic nie czynili... Ty Cezary przed którym nikt nigdy nie uderzał pokłonów kornych, którego umysłu nie zaćmił i serca nie zepsuł dym pochlebstw i szał swawoli, z duszą twoją czystą, nieznękaną wolą i sercem spragnionem miłości, w którą inni nie wierzą już nawet, zosta-