jeszcze dzień biały prawie, kiedy na wąziuchnej uliczce, ostawionej wysokiemi i od starości kruszącemi się niemal murami szaro już robiło się i mroczno; w komnatach białych ozdobnych domostw, rozpoczynała się zaledwie urocza i poetyczna szara godzina, gdy do izdebek szczerniałych i chropowatych kamienic zawitały już na dobre godziny czarnych ciemności i nadciągających wraz z niemi — czarnych myśli.
W bawialnej izdebce, tak pompatycznie nazywanej niekiedy przez p. Wandalina solonem, przed wązką twardą kanapką paliła się niewielka lampka. Przy stole na twardym drewnianym stołku, siedziała p. Wandalinowa i ze schyloną nizko głową, bardzo pilnie zszywała grube jakieś płótno.
Bawialna izdebka daleko smutniej jeszcze wyglądała jak przed parą tygodniami. Po pierwsze było w niej daleko zimniej; bardzo nawet zimno; powtóre nie rozweselał już ją blask i trzask ognia, w przyległej kuchni na kominku rozpalonego; potrzecie zniknęły z niej trzy przedmioty, które przyozdabiały ją wprzódy. Albumu z malachitową oprawą na stole, fotografii w rzeźbionych ramach na ścianie i złotego naparstka na palcu szyjącej
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/641
Ta strona została uwierzytelniona.