Cisza głęboka panowała w chłodnem, nagiem, wpółciemnem mieszkanku. Nie przerywał ją ani łoskot, ani gwar miejski, uliczka bowiem wązka i ciemna cichą była i niemal pustą, a na piętro najwyższe kamienicy przedzierały się we dnie nawet słabe zaledwie odgłosy zewnętrznego miejskiego życia.
Ciszę tę przerywał za to odzywający się od czasu z za wielkiego parawana, w kuchni ustawionego, krótki, suchy kaszelek leżącej na łóżku Rózi, albo też stuk siekiery kędyś w poblizkiej sieni jakiejś czy kuchni drzewo rąbiącej.
Zastukano do drzwi. Pani Wandalinowa szybko podniosła się z krzesła.
— Czy to ty Wandalinie? zapytała.
— Ja Adelciu, odpowiedział za drzwiami miękki zniżony głes męzki, a po chwili do kuchenki oświetlonej słabym przez otwarte drzwi wnikającym blaskiem lampy w bawialnej izdebce palącej się, wszedł pan Wandalin. Pomimo dobrego mroku, który panował dnia tego na dworze, p. Wandalin niósł surdut swój na ramieniu, a zmęczony ogromnie, zziajany, rękawem od koszuli ocierał pot kroplisty spływający mu po rumianem zawsze i jak księżyc w pełni okrągłem obliczu.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/643
Ta strona została uwierzytelniona.