śli, że może nie zobaczą się już ze sobą nigdy. Rzadko bardzo zdarza się na świecie, aby powitanie jakiekolwiek trwało tak długo. Na widok bladości ukochanej i widocznego upadku jej na siłach, Pawełek nie mógł dłużej, a może nie chciał hamować swych uczuć. Trzymał w dłoniach swych obie jej drobne i gorące rączki i co chwilę podnosił je do ust. Przytem mówił cóś a raczej szeptał — ale co? tego już nawet świeczka łojowa gdyby miała uszy, dosłyszećby nie mogła. Były to zapewne zwierzenia jakieś i upewnienia, długie opowieści o smutku jakiego doznawał, o tęsknocie którą przecierpiał przemieszkując przez te parę tygodni, na dobrowolnie obranej ziemi wygnania. Było to cóś bardzo zapewne miłego dla wychylającego się z za ciemnych warkoczy małego uszka dziewczyny, gdyż tak bardzo blada wprzódy twarz jej zakwitła jak róża delikatnym rumieńcem, a z pod spuszczonych powiek i długich rzęs, widać było jak oczy jej błyszczały naprzemian tkliwością, smutkiem i nadzieją. Długo jednak nieodpowiadała, a z twarzy i gestu Pawełka widać było jednak, że prosił ją i naglił o odpowiedź. Podniosła nakoniec powieki, niezwykła moc uczucia i stanowczość myśli, powlekła bardzo pięknym wyrazem delikatne jej rysy.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/658
Ta strona została uwierzytelniona.