— O jakąż gorzką naukę dajesz mi, Róziu! zawołał Pawełek i ściskając znowu jej obie rączki, z zapałem i silnem postanowieniem jakiemś, wyrytem na czole i w oku, szeptał jej o czemś długo, długo... póty aż drżąca i uśmiechniona cała nagle doznanem szczęściem, wysunęła ona z dłoni jego swe ręce i lekka już tak jakby nigdy w życiu ani chorą ani nieszczęśliwą nie była, poskoczyła na próg bawialni.
— Mamciu, zawołała z cicha, mamciu!
Pani Adela przerwała dość już ożywioną rozmowę, którą wiodła z gościem swym i powstawszy wyszła do kuchenki.
— Mamciu! szepnęła do matki Rózia, trzebaby było abyśmy przyjęły czem hrabiego!..
Pani Adela uśmiechnęła się wpół żartobliwie, wpół z zakłopotaniem.
— Niepospolite zadanie dajesz mi do rozwiązania moje dziecko, rzekła. Z pustego i król Salomon nie naleje....
— Możeby samowar nastawić! mówiła Rózia.
— Dobrzeby było, odparła matka, herbaty mamy nawet trochę, ale zkąd cukier i bułki...
Oczy Rózi pobiegły ku srebrnej złotówce błyszczącej na stole w bawialni, pod światłem lampy. Ale pani Adela wstrząsnęła przecząco głową.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/660
Ta strona została uwierzytelniona.