Pawełek, wesoły, swobodny, do pieśni i żartów ochotny. Nucąc zbiegał ze wschodów i żartobliwem słowem jakiemś zaczepił po drodze dawno i dobrze znajomego mu hotelowego kelnera, kiedy ten zatrzymując się nagle, rzekł:
— Jak to szczęśliwie, że spotkałem pana tu jeszcze w hotelu... Siostra pana przyjechała wieczornym pociągiem.
— Moja siostra! zawołał Pawełek zdziwiony.
— Tak, panna Leokadya Pompalińska. Dwa razy posyłała już komisyonera po pana, do pałacu...
Pawełek kilku skokami uczynionemi po wschodach stanął u drzwi wskazanego mu numeru. Zapukał lekko i wszedł do małego hotelowego pokoju, w którym na kanapie siedziała Leokadya.
— Ty tutaj, Leosiu? zawołał Pawełek.
— Tak, odpowiedziała podając bratu obie ręce, jenerałowa umarła przed kilku dniami... spełniając przedśmiertny jej rozkaz, przywiozłam tu osobiście zlecenia, które mi w chwili skonu prawie, dała do hrabiego Światosława Pompalinskiego!