wzrok na tę nowo zjawiającą się, nieznaną dotąd postać kobiecą. Hrabina drgnęła zrazu lekko w chwili gdy kamerdyner wymówił imie jej syna, ale potem wyjąwszy wiszącą u pasa jej, w złoto oprawną lornetę, uzbroiła nią oczy swoje, aby lepiej módz przyjrzeć się tej jakiejś... démoiselle de compagnie... która pobierała rocznie od dobrodziejki swej pensyą 400 rubli i jedną suknię jedwabną, a którą taż dobrodziejka w tak dziwny sposób swatała jednemu z sędziwych hrabiów. Jakby dla lepszego przypomnienia kim była dotąd, Leokadya miała na sobie czarną jedwabną suknię, tę samą zapewne którą jako dodatek do ostatniej raty jej wypłaconej, otrzymała była od zmarłej swej dobrodziejki. Suknia ta zresztą jakkolwiek jedwabna, tak prostą była i skromną, że dziwnie odbijać musiała od zbytkiem i wykwintem lśniącego otoczenia, w którem się obecnie znalazła... Pomimo to, Leokadya z wysoką swą kibicią, z pięknemi acz siwiejącemi włosami, z purytańską surowością zaczesanemi, z zimnem swem, dumnem trochę, a bardzo pięknem czarnem okiem, z prawidłowemi acz nieco przywiędłemi rysami obleczonemi cerą delikatną i bladawą, wyglądała jak o tem hrabina z cicha szepnęła l’abbemu,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/696
Ta strona została uwierzytelniona.