I przylgnęły oczy jego do największego najpierw z obrazów, do tego naprzód, który przedstawiał dwoje szczęśliwych starców, wśród grona kochającej ich rodziny, po trudach życia spoczywających. Jakże spokojnie i gwarno było zarazem wśród tego ludku istot spojonych ze sobą węzłami wdzięczności i miłości tak ściśle, jak ściśle szczęście wywija się z cnoty, a starość promienna z życia — czystego! Co za łagodne a zarazem jasne światło! jakie ciche, wesołe! co za błoga ufność wzajemna!
Stary hrabia uśmiechnął się znowu szydersko.
— Ideały niedoścignione! szepnął, marne marzenia!
Ale uśmiech jego stopniał wnet w westchnieniu, które mu pierś zapadłą wysoko podniosło, a oczy jego z trudnością odrywając się od obrazu, powolnem spojrzeniem obiegły dokoła pustą, głucho milczącą, posępną acz tak wspaniale przybraną komnatę.
Kędyś, na dalekim i miejskiemi murami zasłoniętym krańcu zimowego nieba, zagasła już czerwona tarcza słoneczna. Szkarłatny promień, który wnikając przez ogromne pałacowe okno odbłyskiem życia niby rozpalał bladą twarz dziewiczą z małego dagerotypu patrzącą zniknął,
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Pompalińscy.djvu/723
Ta strona została uwierzytelniona.