Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 037.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ju, myślał i od czasu do czasu poziewał. Pan piérwszy przerwał milczenie.
— Mój kochany Sumski — rzekł, stając na środku pokoju — widoczną już to jest rzeczą, że trzeba nam zupełnie odmienić tryb postępowania... nasze dotychczasowe gospodarstwo nic już teraz nie warte...
Sumski drgnął, jak gdyby ukąszony przez gadzinę.
— Nie warte! — zawołał, wlepiając oczy w pana Jana — a... a jakież?
— Brochów ma grunta wyborne, ale ma téż i liche — ciągnął pan Jan, nie zważając na przerwę — otóż teraz, kiedy robotnik będzie najęty, a prawdopodobnie drogi, uprawianie tych ostatnich nie zwróci kosztów roboty... trzeba ich będzie tedy zaniedbać...
— Zaniedbać! gruntów zaniedbać! — powtórzył Sumski tonem człowieka, który nie wierzy własnym uszom.
— Zaniedbać przynajmniéj do czasu. Pomiędzy pozostałemi uczynić wybór i siać tylko tam, gdzie korzyść, z plonu otrzymana, przewyższy wydatki uprawy. Łąki, które są w szachownicy, wydzierżawiać; bo i tak sąsiedzi stratują je i spasą bydłem... Lasy podzielić na regularne części i w każdéj z nich ustanowić osobnego strażnika, dla zapobieżenia kradzieży