Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 105.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chaj, jak ona teraz kaszle! nie kocham cię za to! nie kocham.
— Klemensiu! — z wyrzutem zawołała Anna.
— Nie kocham! nie kocham Stefusia! — tupiąc drobnemi nóżkami i obie rączki zatapiając w splątane kędziory kruczych włosów, wołało dziecię. — Alboż to ja nie pamiętam, jak mama w wigilią swéj śmierci prosiła jego i Józia, aby bardzo kochali siostry i zastąpili im ojca? On zapomniał już o tém, co mama mówiła, i martwi Kasię! Jak mi się mama przyśni, to jéj powiem, że on wcale, wcale nie tak dobry dla nas, jak był nasz ojciec!
Przy ostatnich słowach, popędliwe dziecię zaniosło się gwałtownym płaczem i, odtrącając Annę, która je uspokoić chciała, pobiegło do najstarszéj siostry.
Stefan wstał nagle i wyszedł z izby; mali chłopcy markotnie pospuszczali głowy nad talerzami, napół zaledwie wypróżnionemi. Józef i Anna spoglądali na siebie w milczeniu i jednocześnie westchnęli ciężko.
W małéj izdebce, z drzwiami otwierającemi się do zimnéj i ciemnéj sieni, po obu stronach okienka, na ogród warzywny wychodzącego, stały łóżka z białego sosnowego drzewa, okryte twardém, skromném posłaniem. Obok łóżek umieszczone były dwa stoły, grubéj roboty, miejscowego stolarza; jeden z nich napełniony był książkami naukowemi Stefana, na drugim