Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 208.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ich wszystkich odrazu uścisnąć chciała; Maryan składał ukłony damom, a mężczyznom rękę podawał; Żancia, nieśmiało i oglądając się na matkę, powstała z krzesła, ale zaledwie zdołała ceremonialny dyg wykonać przed panią Natalską, młodsza jéj córka poskoczyła ku niéj, pochwyciła jéj ręce i pocałowała ją w twarz parę razy. Dwie, sprzyjaźnione, jak się zdawało, rodziny, zabrały miejsce i rozpoczęły rozmowę półgłosem, szeptem prawie, wyjąwszy cioci Rózi, która, lubo także miarkowała głos swój, nie mogła jednak wstrzymać się od niektórych, zwyczajnych sobie, wykrzykników. Witała się ona ze wszystkimi z poufałością dawnéj znajoméj i czułością powszechnéj cioci.
— Źle mi coś wyglądasz, kochańciu! — zawołała w chwili, gdy Adam Darzyc zbliżał się do niéj. — żółty jesteś, jak cytryna, a oczy to ci się tak gdzieś pochowały, że ich wcale nie widać! aż mi wstyd, żem takiego chérlaka jakby na rękach swoich kiedyś nosiła!
Słowa te, niezbyt pochlebne, nie sprawiły przecież żadnego wrażenia na tym, do kogo się stosowały. Zięć pani Natalskiéj poniósł do zwiędłego nieco czoła rękę białą i chudą.
— Głowa mię dziś strasznie boli — odpowiedział — i gdyby nie konieczne żądanie Helenki, nie wyszedł-bym dziś z domu z pewnością.
— A! pani Helena! Helenka! Helusia! — za-