Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 236.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

otrzymałam jeszcze z wyprawą, zastawione w Lidzie; cóż więc sprzedać możemy? Nic.
— I cóż ja na to poradzę? — powtórzył Roman Gotard.
— Trzeba, mój Romusiu, pomyśléć o drugim koncercie — z kolei powtórzyła kobieta.
— O drugim! i jakąż korzyść przyniósł nam piérwszy? Wstyd, upokorzenie, długi, nędzę... nic więcéj....
— Musiałeś, moje dziecko, źle starać się o rozprzedanie biletów. Piérwszy raz występowałeś w Wilnie, nie wiedziałeś dobrze, dokąd się udać.
— Byłem, mamo, we wszystkich domach, które wskazał mi właściciel tego obrzydliwego hotelu. Wyżsi urzędnicy przyjęli mnie kwaśno i wymówili się brakiem czasu... niżsi wzięli bilety i przyrzekli zapłacić protekcyą... jak dotrzymali przyrzeczenia? widzieliśmy to, grając dla pustéj sali!
— Otóż to — przerwała kobieta — zdaje mi się, żeś źle uczynił, udając się po protekcyą i poparcie do urzędników... Są to, moje dziecko, ludzie zajęci i... materyalni. Trzeba sprobować domów obywatelskich... dowiedziałam się od właściciela hotelu, że kilka bogatych familii obywatelskich zamieszkało téj zimy w Wilnie... gdybyś się do nich udał, Romusiu, zaprotegowali-by cię niezawodnie... czasu mają oni zazwyczaj wiele i muzykę lubią...