Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 241.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdzie czas — wyrzekł — przyjdzie czas, w którym wyższy duch odniesie zwycięztwo nad grubém zmateryalizowaniem się świata; w którym ci, co odwracają się teraz plecami od wzgardzonego kapłana sztuki, kwiatami drogę usypywać przed nim będą i laurowy wieniec położą mu na czole. Tak, matko, czuję w sobie siłę, która zwyciężyć musi obojętność bogaczy, bo tłumy... tłumy i dziś już do mnie należą...
Umilkł i rozpogodzonym wzrokiem wodził dokoła. Stara kobieta siedziała wciąż z rękoma splecionemi i przyciśnionemi do piersi, ale na twarz jéj, bladą niedawno i rozbolałą, wstępował wyraz nadziei, dumy i radości.
— Czy uważasz, matko — zaczął znowu po chwili Roman Gotard — czy uważasz, jak silny wpływ gra moja wywiera zwykle na masy? Niezepsute bogactwem serca rozumieją mię; przemawiam do tych, którzy, więcéj jeszcze zbliżeni do natury, nie zarazili się samolubstwem i zmateryalizowaniem dziewiętnastego wieku! Wszyscy ludzie wielkiego ducha mieli za sobą masy, i ja je mam. Dziś nawet, pomimo całéj niepomyślności, towarzyszącéj memu koncertowi, miałem piękną chwilę! Czy słyszałaś, moja matko, jak gorące brawo dawano mi, gdy skończyłem więlką fantazyą Beriota? Ile w oklaskach tych było czucia, uznania! kto je dawał? Masy. Bogacze, siedzący w piérwszym rzędzie krzeseł, milczeli pogardliwie, ale