Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 242.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

lud okazał miłość swą dla artysty, który życie swe poświęca dla tego, aby go bozkiemi tonami muzyki podnieść... uszlachetnić... od grubéj materyi oderwać i ochronić... Czułem téż sam, że gra moja podniosła się do najwznioślejszych wyżyn sztuki, i gdyby nie pogardliwe odwrócenie się ode mnie bogaczy, którzy w połowie koncertu opuścili salę, pokonał-bym ich dziś jeszcze, zmusił-bym ich do uderzenia czołem przed poświęceniem i talentem...
Urwał nagle, jakby sobie coś przypomniał, i błyszczącemi oczyma wpatrzył się w sufit. Stara matka rozplotła ręce, uśmiech wisiał na jéj ustach, rozradowane oczy tkwiły w rozpromienionéj twarzy syna; każdemu ze słów, jakie wymawiał, dawała głową nieme znaki potwierdzenia.
— A jednak — zaczął Roman Gotard zniżonym głosem i wzroku nie spuszczając z brudnego sufitu — a jednak i pomiędzy nimi... pomiędzy bogaczami zdarzają się anielskie istoty, z sercem czułém i wzniosłém... Tak, moja matko — dodał, uroczystym gestem wyciągając prawą rękę — i w piersi okrytéj jedwabiem uderzać może serce... Czyś widziała dziś, matko, młodą dziewicę, w błękitnéj powłóczystéj sukni, z białą różą w czarnych warkoczach?
— Nie widziałam nikogo, dziecko moje. Kiedym zobaczyła salę prawie pustą, w oczach mi się zaćmiło od żalu i nie widziałam nikogo.
— Ale ja ją widziałem! — powtórzył Roman Go-