Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 278.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ach! to on! — szepnęła, i przez kilka sekund stała z opuszczonemi rękoma i wzrokiem, w ziemię utkwionym.
Blada twarzyczka jéj ożywiła się nagłym błyskiem, który wnet zagasł, ale zostawił po sobie wyraz ciekawości w oczach, i uśmiech tajemnéj myśli jakiéjś na drobnych wargach.
Zkąd wziął się u młodego dziewczęcia ten błysk nagły i ten uśmieszek zagadkowy? dlaczego szepnęła: „ach, to on!” i tak szybko od drzwi odskoczyła? Czy dwudniowe skryte myśli jéj i marzenia przynosiły już przed wyobraźnią jéj obraz nieszczęśliwego artysty? Czy litowała się nad nim tak bardzo? czy gra jego przemówiła do jéj serca? czy ciekawą była zobaczyć go z blizka? czy pragnęła go poznać?
Postąpiła znowu ku drzwiom i znowu przez szczelinę spójrzała. Podobny sposób patrzania, a raczéj podglądania, zwyczajnym jéj był w sensie fizycznym i moralnym. Spójrzała, odwróciła się i szepnęła znowu:
— Czemu ciocia nie prosi go do salonu? — Ciekawam, czemu ciocia nie prosi go do salonu? — powtórzyła i podeszła do fortepianu. Oparła ręce na pulpicie i wpatrzyła się w klawisze. — Ależ mój ojciec rzemieślników tylko i oficyalistów przyjmuje w sali jadalnéj, a on przecież gość — artysta! — Znowu stanęła przy drzwiach, i małą rączkę położyła na klamce. — Wejdę tam i poproszę go do salonu.