Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 283.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zdradzającém znawcę i miłośnika, przyglądał się rozrzuconym na pulpicie nutom. Uderzył kilka akordów, i począł przebiegać klawiaturę passażami, które, czyste i szybkie, z różnych tonów wypływające, wiązały się w wieniec długi, fantastyczny, coraz melodyjniejszy i gorętszy. Roman Gotard znał fortepian tak dobrze, jak skrzypce, i w jednakiéj mierze posiadał umiejętność zażywania obydwóch instrumentów. Teraz zstępowało na niego widocznie takie samo natchnienie, jakiego doświadczył w sali koncertowéj, po usłyszeniu słabych i nielicznych, niemniéj jednak drogich i pożądanych oklasków. O kilka kroków od niego, była para ciemnych oczu, w których pragnął on może ujrzéć poklask milczący.
Odrzucił w tył głowę, oczy utkwił w suficie, na blade wprzódy policzki jego, wystąpiły dwie ciemno różowe plamy. Pozór, jaki przybrała w téj chwili powierzchowność młodego muzyka, mógł oku niedoświadczonemu wydać się natchnieniem, uniesieniem, zapałem istotnym i porywającym, ale bystry spostrzegacz dostrzegł-by w téj chorobliwie zarumienionéj, nerwowo wyprężonéj twarzy, i w téj sztucznéj wygiętéj postaci, niemylne oznaki z nałogu niejako wybuchającéj wciąż egzaltacyi, ustawicznego myślenia o sobie, nieznikającego nawet pod wpływem tonów, wywoływanych rękoma, więcéj wprawnemi, niż umiejętnemi, natchnionemi więcéj wrażeniem chwili, niż