Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 297.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zacna jakaś, rozumna dama! — powtórzyła.
Roman Gotard sięgnął po butelkę i nalał do herbaty wonnego płynu dobrą ćwierć szklanki.
— Wyborny Jamajka! — rzekł, uderzając językiem o podniebienie.
Powodzenie, jakiego doświadczył dnia tego, i błogi zapach trunku, usposobiały go wesoło.
— Wszystko będzie dobrze, mamo! — zawołał — zobaczysz, że wszystko jeszcze będzie dobrze! Świat nie jest tak zły i smutny, jak się czasem wydaje! Można znaléźć na nim sławę, miłość! niéma nieba bez chmur, róży bez cierni! Los człowieka jest zmiennym, ale człowiek żartuje sobie z losu, jeśli wyższy ogień płonie mu tu... tu!...
Położył prawą dłoń na piersiach, jakby wskazując to miejsce, w którém płonął wyższy ogień. Wąsikowska z ustami, błogo uśmiechniętemi, i oczyma, pływającemi w wilgoci, spójrzała na zwój asygnat. We wzroku jéj była wdzięczność... Dziękowała w myśli szarym i różowym papierkom za to, że, w połączeniu zapewne z wyższym ogniem, sprawiły wesoły humor syna. Roman Gotard pięknym i czystym tenorem zanucił: „Gdybym cię mógł nienawidziéć!...” — Wstał z krzesła, wziął kapelusz, i zbliżał się do wiszącego na gwoździu hiszpańskiego płaszczyka. Stara matka wiodła za nim wzrokiem, który zaniepokoił się nagle.