Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 304.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Roman Gotard uśmiechnął się tajemniczo, i kilka minut milcząc, chodził znowu po izbie.
— Mamo! — rzekł, stając nagle — a gdybyśmy sobie tak urządzili dziś porządną kolacyjkę!
Wąsikowska z niepokojem spójrzała na asygnaty, ale...
Roman Gotard stał już we drzwiach, i wołał posługacza.
— Słuchaj-no! — mówił — pójdź do restauracyi Hotelu Europejskiego, rozumiész? i przynieś ztamtąd kolacyą na dwie osoby... kotlety z garniturem, pasztet na zimno, kawior, sér szwajcarski, galareta...
— A pieniądze, proszę pana? — ozwał się z głębi ciemnych sionek ochrypły głos posługacza.
— Oto je masz! zaczekaj! butelka Węgierskiego i Château d’Iquem... rozumiész? czy będziesz pamiętał, błaźnie?
— Gociu! Bruniu! — proszącym głosem zawołała Wąsikowska — czy nie będzie tego za wiele? któż to wszystko będzie mógł zjeść i wypić?
— Ja, moja mamo, i ty także — wesoło odpowiedział Roman Gotard. — Szlachetne wino dodaje natchnienia, czuję się dziś w werwie, wyższy ogień płonie w méj piersi, jestem pewny, że dzisiejszéj nocy skomponuję coś wielkiego...
W godzinę potém stół, na którym onegdaj paliła się łojówka, i leżały czerstwe bułki, dźwigał kilkanaście talerzy ze szczątkami wytwornéj kola-