Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 318.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nia głosu, nagłe i szybkie smutki, przyćmiewające młode źrenice, przelotne, lecz niespokojne spójrzenia, rzucane za okno przez młode oczy, niewidzialnemi dla niéj pozostać mogły. Całe życie młodéj staruszki przeszło na doświadczaniu podobnych symptomatów, dziś, gdy doświadczać już ich nie mogła, lubiła je badać — gdziekolwiek się ukazały. A ukazały się one teraz jasno dla niéj i widocznie u pięknéj panny, która w téj chwili stanęła przy oknie z twarzą na-pół ku pokojowi, na-pół ku szybie zwróconą. Pani Róża zatrzymała spójrzenie na szafirowych źrenicach, które jakkolwiek nie były bynajmniéj zezowatemi, zdawały się teraz rozbiegać w dwa przeciwne kierunki, tak, aby jedno z nich dopomagało ustom bawić gości, i wyrazem swym ukrywało wyraz drugiego, które z pod powieki, ukosem badało ulicę. Pani Róża podniosła rękę i figlarnie pogroziła iglicą temu z dwojga szafirowych oczu, które patrzało na gości.
Jakby znakiem tym obudzone i wezwane oko, badające szary szlak ulicznych przechodniów, zwróciło się na panią Różę.
— A co tam takiego, ciociu Róziu? — najswobodniejszym w świecie głosem przemówiła piękna panna i z wdziękiem usiadła na nizkim taborecie, stojącym tuż przy krześle wesołéj staruszki; — dlaczego grozisz mi, ciotuniu? — mówiła dałéj, białą twarz swą przybliżając do pulchnych, rumianych policzków pani Róży; — czym nitkę twą nazbyt splątała? nic to nie