Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 332.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

boki ukłon i miał odejść, ale Teofila powstała nagle i zatrzymała go żywym giestem.
— Nie odchodź pan jeszcze — wyrzekła szybko i, postępując parę kroków na przód:
— Czy nic, nic więcéj nie masz mi pan do powiedzenia? — zapytała.
Głos jéj był stłumiony. Drgała w nim gniewna niecierpliwość rozpieszczonego dziecka, które czuje się pokrzywdzoném, i tajony, lecz do utajenia niepodobny, żal kobiety, któréj serce objęło piérwsze cierpienie życia.
Cóż miał on jéj powiedziéć? Jakie słowo pragnęła usłyszéć od niego wraz ze słowem pożegnania? Być może, iż słowo to szumiało w głowie Stefana, napełniało mu pierś i przyśpieszało serca bicie; bo, jakby zmożony cichą walką téj chwili, pochylił on czoło i ujął w dłoń wyciągającą się ku niemu rękę Teofili. A jednak — nic nie wyrzekł. Niepodobném mu było zapewne wymówić wyraz, sprzeczny z tém, co czuł, tego zaś, co czuł, nie powiedział-by za nic w świecie.
Teofila podniosła spuszczone dotąd powieki, i oczy oszklone łzą utopiła w twarzy Stefana. Postać jéj i twarz, napiętnowana w téj chwili niewinnością dziewiczą, tkliwością kobiecą, rozżaleniem dziecięcém, posiadały w sobie taką siłę uroku i pociągu, że oprzeć się im nie mógł-by zapewne sam najstoiczniejszy ze