Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 345.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

od tonów basu, te ostatnie zaś przebiegały ku piérwszym tak ociężale i niechętnie, że, spóźnione zawsze i już niepotrzebne, przybyciem swém sprawiały tylko — fałsz. Nagle — w połowie kompozycyi, w połowie niemal taktu, muzyka umilkła. Teofila piérwsza poskoczyła z taburetu, po niéj wnet powstał Maryan.
Décidement! — zawołała ze śmiechem piękna panna — ja i pan Maryan nie możemy stworzyć ze sobą żadnéj harmonii!
W słowach tych i śmiechu, który im towarzyszył, była tak jawna i koląca ironia, że światowy młodzieniec uczuł się niemi wyraźnie dotkniętym i upokorzonym. Wyśmiewano go i odrzucano! była to rzecz widoczna. Miał-że to znieść z bierném poddaniem, nie starając się ułagodzić względem siebie świetnéj panny i do oczu jéj przywołać, na miejsce kłujących szpilek szyderstwa, rój onych wabnych i figlarnych demonków, od których jednak odwracał wzrok przed kwadransem, z obojętnością i niechęcią.
— Pani! — rzekł z cicha i z nizkim ukłonem — radbym odkupić dzisiejsze błędy méj gry pokutą całego życia...
Byłoż to przyzwyczajenie, w naturę wrosłe, które rządziło piękną Tośką w chwili, gdy na zniżony i na-pół żartobliwy, na-pół błagający szept młodzieńca, odpowiedziała rozjaśnioném, zalotném wejrzeniem? Demonki wabności, spoczywające na dnie