Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Rodzina Brochwiczów t.1 349.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

były ściągnięte; ze skrzyżowanemi na piersi rękoma, stanął u okna i chmurny wzrok puścił po szlaku płynących górą szarych obłoków. Widać było, że nierad był z siebie samego, co więcéj, że przypomniał sobie coś, czy kogoś, i że to przypomnienie oderwało go nagle od pustéj zabawy i w głęboką, smutną nieco, wtrąciło zadumę. Tośka siedziała, ukryta prawie za poręczą paradnéj kanapy; wzrok jéj szklano, nieruchomo, patrzał w jeden punkt przestrzeni, i widział tam człowieka, którego pożegnała była przed godziną zaledwie. Zdawało się jéj, że, odegraną przed chwilą zalotną sceną, ubliżyła tak świeżemu jeszcze jego wspomnieniu.
Jakkolwiek młodzi ludzie ci, odtrąceni od siebie po chwilowém zbliżeniu niezmożoną jakby siłą, nie przedstawiali wielce radosnego widoku, pan Jan zostawał wciąż pod wpływem radości, która jednak i dla niego wkrótce skończyć się, a przynajmniéj o wiele umniejszyć się, miała.
— Proszę pana! — ozwał się tuż przy nim głos, pełen uszanowania.
— A co tam, mój Ambroży?
— Sumski przyjechał z Brochowa z bardzo, jak mówi, pilnym i ważnym interesem. Sądziłem, że uczynię dobrze, jeśli oznajmię o tém panu jak najprędzej.
Jan Brochwicz zmarszczył się, stęknął z cicha,